Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 118 —

darmo ręce łamię... Gdybym się na tym człowieku choć mógł pomścić!
— Pułkowniku, odparł chłodno Radgosz, to po wojskowemu ale nie po chrześciańsku. Pomścić się? a co ci to pomoże? doda zgryzoty duszy. Gdybyś chciał się bronić — zrozumiałbym lepiéj.
— Nazwij to jak zechcesz... rzekł Wiktor... idzie mi abym się na cóś przydał. Gdyby chciał wyjść na pojedynek...
— Wudtke? na pojedynek? I Radgosz się rozśmiał.
— Zwalczyć go własną jego bronią, intrygą... ale zkąd ją wziąć i jak osnuć? Ten człowiek jest nietykalny, z żadnéj strony go pochwycić...
— Gdybyś tę stronę znalazł nawet, kochany pułkowniku, odparł Radgosz, zważ czy to się zda na co... Wudtke nie da się wziąć bez walki. To sobie z góry powiedziéć musisz. Rozdraźnisz go, na nic się to nie zda...
— Ale żeby téż w przeszłości... w stosunkach nic odgrzebać nie można czémby w oczy rzucić.. powstrzymać... nastraszyć... wołał pułkownik, żeby mu choć dobrego wypłatać figla.
— Figla? spytał Radgosz... zamyślony.
— Już choćby figla... wołał Wiktor... Klara płacze! a dla łez jéj gotówbym zamordować tego łotra...
— Łotr on jest, to prawda... odpowiedział Radgosz... ale ostrożny...