Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 115 —

nii i w interesach stał mocno; z przeszłości jego nic się dobyć nie dawało coby mu można było wyrzucić naoczy... był tak ostrożnym jeśli nie tak uczciwym, że choć go nie lubiono, nikt nie mógł napaść nań zbrojny... Właśnie broni którąby sam dał na siebie, brakło.
Wiktor patrząc na Klarę i trochę zapłakane jéj oczy przy uśmiéchniętéj twarzy, był w rozpaczy, że dla tego swojego anioła przynieść nie mógł pociechy i ratunku.
Klara od wyznania i oświadczenia Fiszera chodziła zamyślona, bolało ją to mocno że ojciec dla niéj cierpiał, walczyła z sobą i z przywiązaniem do Teofila... Od dwóch tygodni wstrzymywała się z listem do niego, choć on niespokojny coraz żywiéj błagał ją o wiadomość, grożąc że mimo zakazu ojcowskiego przyjedzie. Nareszcie po namysłach, zdawało jéj się iż jasno widziała drogę którą pójść była powinna. Należało skłonić Teofila aby się przed ojcem ukorzył i wyrzekł jéj... pozornie przynajmniéj. Wszak to nie przeszkadzało im obojgu wierzyć w siebie... żyć sobą i lepszych oczekiwać czasów.
List Klary, która dla spokoju ojca czuła się do tego zmuszoną, był pisany łzami, ale obok nich cała energia jéj serca występowała... Teofil czytając go mógł być przekonanym, iż mu pozostanie