Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łam. Niema ona tajemnic dla mnie, a nigdy mocniej niż teraz po jej powrocie nie byłam przekonaną, że Justyna rachuje na pana i że jej do szczęścia jesteś potrzebnym. Nie czujesz się godnym — jak powiadasz — utrzymujesz, że ona się łudzi i myli: więc zamiast uciekać i kryć się, daj się jej poznać lepiej, bliżej, całkowicie — rozczaruj ją.
Ja tego tylko wymagam od pana. Uchodząc, drażnisz ją. Sądzi, żeś dumny, unikasz jej, abyś nie był posądzonym o interessowność.
Zygmunt wysłuchał cierpliwie danej mu nauki.
— Mam więc bywać? — zapytał.
— Mnie się to zdaje obowiązkiem — odparła Jolanta — zyskałeś jej sympatyą, przyjaźń, serce, nie godzi się z tego czynić igraszki i poświęcać fantazyi jakiejś.
Dnia następnego p. Zygmunt, wierny słowu, stawił się w saloniku p. Justyny i długie zaniedbanie wizyt wytłómaczył pilnemi i przykremi zajęciami. Na twarzy gospodyni widać było radość i ożywienie. Połajała go łagodnie. Zygmunt trochę się rozchmurzył i zapomniał o swych troskach. Kilka godzin przeszły niepostrzeżone, a gdy z Jolantą pozostały same, Justyny humor zmieniony przekonał ją, iż wcale się nie omyliła, znajdując Zygmunta potrzebnym dla szczęścia wychowanicy.