Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Justka.pdf/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Panna Jolanta i poczciwa Marta zarówno starały się ją rozerwać i zmusić do używania szczęścia, jakie się jej tak widocznie uśmiechało. Brakło może tego przywiązania silniejszego do kogoś wybranego, któreby życiu cel upragniony wytknęło.
Justka lubiła bardzo Zygmunta, ceniła Dobka, czasem nawet interessował ją Leon, w którym rodziła się gwałtowna namiętność; żaden z nich jednak całkiem jej serca nie opanował. Zygmunt był najbliższym, bo w nim widziała wyższość umysłową i energią charakteru niepospolitą.
Jednego wieczora, ostatnich dni kończącej się zimy, stary baron, smutniejszy niż zwykle, zdrzemnął się przy kartach, a potem, wcześniej niż innych dni zapragnął pójść na spoczynek. Ociężały był i milczący, pocałował w czoło Justkę; ułożono go do snu, napoiwszy ziółkami.
Noc przeszła spokojnie, lecz gdy nazajutrz stary kamerdyner o zwykłej godzinie przyszedł uchylić firanki i zapytać: czy miał podać do łóżka kakao — ujrzał ze zdumieniem, że stary, co się nigdy nie trafiało, nie przebudził się, gdy wchodził. Z głową zwisłą leżał uśpiony, blady, a otwarte usta wydały się kamerdynerowi dziwnie zsiniałemi. Jedna ręka zwisła leżała na okryciu, dotknął ją ostrożnie i przeraził się jej chłodem.
Teraz dopiero dostrzegł, że czoło było żółto--