Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   80   —

czyniło przybycie do ciotki. Było dobrze z południa, gdy konie stanęły przed gankiem. Na pierwszy rzut oka rozpoznać było można, iż w ogrodzie i około domu dawnego starania nie było. Pewien odcień zaniedbania dostrzedz się dawał.
Służący, który wyszedł naprzeciw Adryana, zmięszał się zobaczywszy go i jakby niewiedział co począć, ale w tejże chwili ukazał się na ganku kasztelanic z cygarem w ustach, ubrany letnio i bez wielkiego starania, z twarzą zarumienioną. Poznawszy Adryan podał mu rękę.
— Nie wiem czy Wandzia ubrana — rzekł — chodź tymczasem do mnie, każę jej powiedzieć, że przyjechałeś.
I pociągnął go za sobą.
Pokoje najwygodniejsze w prawo, urządzone były dla pieszczonego kasztelanica, z wielkim zbytkiem i wygodą. Znać w nich jednak już było człowieka nieporządnego, który potrzebował nieładu, aby mu było wygodnie. Popiół od cygar, porozrzucane suknie, poroztrząsane książki, poniszczone sprzęty przykre robiły wrażenie.
— Prawdziwie Wandzia i ja niewiedzieliśmy co myśleć żeście się tak długo nie zgłaszali — rzekł gospodarz rozparłszy się na szezlągu naprzeciw fotelu, w którym posadził Adryana. — No, widzisz, kochany panie — mówił śmiejąc się — czybyś się był spodziewał, że tego osławionego szulera i łotra znajdziesz mężem Wandzi. A! przyznam ci się, że i ja się tego szczęścia nie śmiałem spodziewać, ale ona czuła, że mam dobre serce, żem ją kochał, i że ze mną będzie szczęśliwa. Żyjemy jak w raju. Dałem jej słowo, że w karty grać nie będę.
Rozśmiał się.
— No, juściż tak zapamiętale, jak dawniej pewnie nie, ale dla rozrywki ona mi sama nie broni. Dobra jak anioł.