Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   72   —

na boku, bawił gości, grał rolę podrzędną i skromną. Wytłómaczyło mi to po części sposób, w jaki się wkradał w łaski, pokorą. Wanda mało nań zważała, nie okazywała mu żadnych szczególnych względów, prześmiewała się nawet z niego trochę.
Nastąpiło ciche wesele, a raczej ślub przy kilku świadkach, bez żadnego występu, bez żadnej pozornie zmiany w Zamostowie. Krzyś przez czas jakiś nie bywał, ale kasztelanic pojechał do niego. Wanda żądała, ażeby przybył koniecznie i dał się skłonić do tego. Obchodzono się z nim jak z chorem dzieckiem, wzięto go pieszczotami, został przyjacielem i wielbicielem pani, jawnym na wieki wieków.
— Ależ hrabina, hrabina — przerwał Adryan — jakże mogła uczynić wybór podobny!
Teodor się uśmiechnął.
— Cóż chcesz! co chcesz! na świecie między ludźmi, dzieją się takie rzeczy codzień. To bardzo naturalne, obawiała się wziąć sobie pana, i wolała zabawkę. Krzysztof prawie zadowolniony ze swego losu, mówi o tem bez żalu, przyznając się, że nie był wart tej kobiety, którą ubóstwia i zadawalnia się platoniczną czcią dla ideału.
Adryan tak był zmięszany wiadomością o ciotce, iż o nikogo już więcej pytać nie śmiał, z obawy, aby się niespodzianie czego gorszego jeszcze nie dowiedzieć. A że wieczór się zbliżał, Teodor naglić począł, aby jechać do Zieleniewszyzny.
— Wprawdzie — rzekł — posłałem przodem dać znać żonie, że wiozę jej miłego gościa, ale gdybyśmy się opóźnili, ona taka delikatna, chora, mogłaby się niecierpliwić, a to jej szkodzi biedaczce, jedźmy, siądziemy do mojej amerykanki, konie pocztowe pójdą za nami.
Tak się i stało. Pomimo iż dosyć jechali prędko, był już wieczór dosyć późny, gdy się dostali do Zieleniewszczyzny. Choć o mroku postrzegł Adryan, że pod panowaniem pięknej Lizy rezydencya przybrała