Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   117   —

życiu ciotki, o zgorszeniu, które oburzało wszystkich. Człowiek ten na pozór zimny i zastygły, odzyskał całą energię, a nawet dawną charakteru gwałtowność. Byłem świadkiem wybuchu i uląkłem się; gotów był życie stracić i odebrać życie, uczuł się prawowitym obrońcą tej, którą kochał. Starałem się i nieumiałem go pohamować.
Zdaje się, że chcąc znaleźć środek napadnięcia na kasztelanica, ułożył z Teodorem polowanie. Staliśmy na przesmyku. Szczęściem, znajdowałem się blizko niego i przeczuwając coś złego, poszedłem za nim, gdy się zbliżył do winowajcy. Sceny tej odmalować ci nie potrafię. O niewiele szło, by mu z dubeltówki w łeb nie strzelił. Miało się to skończyć na pojedynku, a byłoby może wprzódy zamknęło się zabójstwem, gdybym między nich nie wpadł. Na słowach ostrych tym razem walka się rozbiła, kasztelanic, przeciw któremu i ja wystąpić musiałem, uszedł z placu, widząc się zagrożonym, nie chwilowo, ale w przyszłości również, i wyjechał do matki, od której list przesłał do rozwodu upoważniający. Pan Krzysztof, który nie czuł się godnym ożenić, miał odwagę ocalić tę, którą kochał. Stawił życie i — milczał o tem, tak, że gdyby nie ludzka niedyskrecya (prawdę rzekłszy, moja własna), ciotka by o niczem nie wiedziała.
Grzechy kasztelanica drogo musieliśmy przypłacić a długi jego wynosiły daleko więcej niż najśmielsze przypuszczenia. Część majątku musiała pójść na nie, ale swobody nigdy się nie nabywa zbyt drogo. Niemal od pierwszego dnia ujrzałem na twarzy ciotki spokój i powracające życie. Oddychała lżej, nie ciężył na niej srom tego niedobranego towarzysza.
Wśród tego prologu od mych własnych przygód, ledwiem miał czas zdaleka widzieć Dosię Wilczkównę, ledwie przemówić do niej. Zdała mi się zmienioną powierzchownie, jakby postacią, którą kunsztmistrz zarysował naprzód, a teraz dokończył. To czegom się obawiał najmocniej, jakiej metamorfozy cha-