Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   51   —

— Na wieki... — odparł niecierpliwie Teodor — ale, że też o tej porze przychodzisz, wszak to noc.
— A kiedy we dnie panicza nigdy w domu nie ma — ochrypłym głosem począł stary — przecież się kiedyś rozmówić potrzeba o tem, co się tu dzieje. Człowiekowi na to patrząc serce się kraje.
— Cóż się takiego stało?
— Albo to panicz ślepy, czy co? — zawołał Olszak — dzierżawca, żonka jego i córeczki opętały panicza i prowadzą do zguby, a człowiek na to ma patrzeć i milczeć. Opamiętaj-że się człowiecze, że to wszystko szalbierze, że cię chcą oplątać! na miłego Boga! Gdyby nieboszczyk jegomość z grobu wstał, umarłby drugi raz zobaczywszy, co się tu dzieje.
Na tę apostrofę pan Teodor, który dozwalał staremu pleść co mu się podobało, nie znalazł odpowiedzi, ruszył ramionami.
— Wy sobie nie ważycie moich słów, ja wiem — mówił Olszak — myślicie, co ten stary opój tam plecie. A no tak, opój; z desperacyi trzeba było się choć rozpić! alem rozumu nie stracił. A toć do zguby idziecie.
— Do jakiej? — spytał Teodor cierpliwie.
— Co ja mam w bawełnę obwijać, mnie zgubiło próżniactwo i was zgubi. Co panicz robi? co myśli? hę? a czemu nie odebrać gospodarstwa na siebie i nie pracować? Toż dzierżawca wkrótce wszystko zabierze. Było się ożenić zawczasu, a nie teraz ganiać wiatru w polu, gdy już Pan Bóg łysinę dał, a pedogry tylko co nie widać.
Zamilkł chwilę.
— Ale ta młodzież wszystka taka. Albo i pan Krzysztof co lepszego? udawał pustelnika, ażeby po pięćdziesięciu latach jeździć w konkury, a to wszystko z tego próżniactwa.
Stuknął kijem stary i mocno kaszlać począł, pan Teodor cygaro zapalił, sparł się tyłem o biórko i słuchał.