Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   36   —

— No, nie wiem, czyby sumienie zagłuszyło namiętność, czy namiętność sumienie — mówił Teodor — za nic w takich razach ręczyć nie można. Gdyby mnie kochała, jak ciebie.
— Ona mnie kocha, jak ojca.
— Nieprawda — zawołał Męczyński — patrzę na nią ciągle, słyszę ją mówiącą nieopatrznie, spowiadającą się mimowolnie, kocha cię po prostu, jak dziewczę, które nic w życiu szlachetniejszego, idealniejszego od ciebie nie widziało.
— Niestety! — rzekł Krzysztof — nie mogę temu uwierzyć.
— A gdybyś uwierzył?
Chwila milczenia trwała dość długo, pan Krzysztof westchnął.
— Gdybym uwierzył — rzekł — gdybym wiedział, że mogę jej dać szczęście... szlachcianka jest, mnie równa, szlachetne ma serce; po odprawie, jaką dostałem od hrabiny Wandy, masz słuszność, mógłbym się z nią ożenić!
Teodor aż się zerwał z krzesła.
— Co ci się dzieje człowiecze?
— Wszystko to są przypuszczenia, dziecko to kochać mnie, tak jak sądzisz, nie może. Gdyby tak nawet było, miłość, byłaby chwilowym obłędem, z którego się korzystać nie godzi... Ja kocham inną i...
Nie dokończył pan Krzysztof, nie odezwał się nic pan Teodor, i dodał dopiero po chwili:
— Kończy się życie zmarnowane, na coś chciałbym śię przydać, gdybym jej dać mógł szczęście... czemuż nie? Dla siebie się go nie spodziewam, nic do stracenia nie mam.
Pan Teodor, który przez chwilę siedział zamyślony, począł się śmiać.
— A wiesz — rzekł że toby było zakończenie żywota na prawdę wielce oryginalne. Siedzieć w lesie lat kilkanaście i wreszcie ożenić się z córką leśnicze-