Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   16   —

Rejent patrzał nań jakby się nie mógł nasycić widokiem jego.
— Prawda? zmieniają lata! — rzekł Krzysztof.
— Sądzę że to więcej na mnie znać, niż na panu — odparł stary.
Odeszli parę kroków do okna. Panna Kornelia zająta była herbatą. Teodor nieśmiało zbliżył się do hrabiny.
— Nie masz mi pani za złe, żem tego dzikiego człowieka tu ściągnął? — zapytał z pokorą.
— Najlepszym tego dowodem — gorączkowo nieco i śpiesznie odezwała się hrabina — żem pana prosiła, aby ten pierwszy raz nie był ostatnim.
Głos jej sprzeciwiał się wyrazom, Teodor łatwo to dostrzegł.
— Zdziczałym — dodał — wiele przebaczyć potrzeba.
Wanda spojrzała nań roztargniona i nie odpowiedziała ani słowa; patrzała w okno zadumana, policzki jej okrywał rumieniec, cierpiała widocznie. Stanu duszy nikt, nawet ona sama, wytłómaczyćby była nie mogła. Za co się gniewała na biednego człowieka, na siebie, na Teodora, na wszystko?
Przez kilka minut mówili po cichu Krzysztof z rejentem, wrócili potem do stolika i gość zajął miejsce skromne, jak najdalej gospodyni, przy dawnym znajomym, z którym ciągnął dalej urywaną rozmowę, nie mięszając się do ogólnej, podsycanej przez pannę Kornelię, która na pustelnika nieustannie oczyma ciekawemi rzucała.
Wanda niekiedy z ukosa spoglądała na odsuniętego daleko Krzysztofa, niekiedy dorzucała słówko do rozprawy pana Teodora o herbacie w Europie. Długie pół godziny ceremonialnego podwieczorku przeszło nareszcie.
Krzysztof, domagający się oczyma odjazdu conajprędszego, naostatek zmusił kuzynka że wstał i zaczęli się żegnać. Żal się zrobiło hrabinie tak upoko-