Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   10   —

ściu i szuka go tutaj, ale jest dobrym bratem. Zdawało mu się, że ja także mógłbym do tego rościć nie prawo, gdyż żadnego nie mam, ale że.. że...
Hrabina przerwała żywo.
— Pan Teodor wierzy w trwałość uczuć... dawno wystygłych i zapomnianych.
Spojrzeli sobie w oczy, wejrzenie hrabiny było coraz groźniejsze, wargi jej drżały.
— Pan Teodor jest marzycielem — dodała — a my oboje staliśmy się, spodziewam, ludźmi rozumnemi i ostygłemi. Dziecinne chwilowe przywiązanie przecież wiecznych więzów nie wkłada, pan nadto cenisz swą ciszę abyś je miał nosić, a ja stałam się sceptyczną i nadewszystko cenię to co dziś mam — swobodę.
— Ja także — rzekł pan Krzysztof. — Smutno mi tylko, że Teodorowi na nic się nie przyda to co i pani musiało uczynić nieprzyjemność i mnie kosztowało wiele.
Skłonił się lekko i zamilkł.
— Biedny mój Teodor; — westchnął cicho.
— A! nie użalaj się pan nad nim tak bardzo — odezwała się hrabina — w jego wieku uczucia nie są groźne, są to echa przeszłości tylko. Mogło mu się zdawać coś na chwilę, to przejdzie.
— Jak wszystko przechodzi — wtrącił pan Krzysztof. — Gdybym jednak śmiał pani polecić trochę mojego kuzyna, jest-to bardzo dobry człowiek.
— Zupełną mam wiarę w wielkie jego przymioty, ale... swoboda jest lepszą od najmilszego z mężów — zawołała hrabina, proszę, nie mówmy o tem.
W głosie jej drżał gniew. Spodziewała się wcale czego innego po nim, — zmartwychwstającéj miłości, wyrzutów, upomnienia się o prawa; rzewnych wspomnień, a znajdowała wystygłe opiekowanie się kim innym.
To było nie do przebaczenia. Spojrzała nań prawie z oburzeniem i wzgardą. A jednak głos choć