Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   90   —

Właśnie kamerdyner wprowadził do salonu pana dzierżawcę i prosił go o cierpliwości chwilę, gdy żwawa kuzynka wpadła szeleszcząc suknią na powitanie gościa. Zamorski był jej dobrze znajomy, lubiła go nawet, bo słuchać umiał i uśmiechał się zręcznie na każde dowcipne jej słówko; był więc na tej pustyni bardzo pożądanym.
— A! to pan — zawołała w progu zaraz — jakże się miewa kochany sąsiad, jak pani i córeczki. Co słychać u państwa i co szanowanego pana do nas sprowadza, bo, prawdę powiedziawszy, do naszych uroczystych nudów nikt się nie zgłasza z dobrej woli, chyba go interes zmusi! Nieprawdaż?
— A! pani dobrodziejko! — zaprotestował Zamorski z głębokim ukłonem — jakże można...
— Ale, prawda przedewszystkiem, mój panie Zamorski, tak! tak! Siadaj pan, proszę — szczebiotała panna Kornelia, rada, że się jej ktoś do rozmowy trafił — kuzynka zaraz nadejdzie z ogrodu, bo jej poszli dać znać, jeśli tylko się zbyt daleko gdzie z marzeniami nie zbłąkała! bo — dodała poufnie ciszej, z pewną złośliwością — my lubiemy marzyć jeszcze!
Zamorski milczał i słuchał; odwróciła zaraz rozmowę.
— Cóż u państwa słychać?
Dzierżawca się zamyślił.
— A, chyba tyle, że mamy miłego gościa, mojego dziedzica, zatem czas nam spływa przyjemniej.
— E! e! poczęła Kornelia — czyżeście państwo mu tak radzi? Stary, nudny kawaler, który młodego jeszcze chce udawać. Panny musi nudzić.
— Myśmy nie tak wybredni, pani dobrodziejko.
— Chyba — wrzuciła panna Kornelia; — mnie się wydał niesmacznym i w pretensyach.
Dzierżawca, któremu o dziedzicu nic złego mówić nie wypadało, spuścił oczy.