Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   70   —

Dosia popatrzyła po pokoju.
— Hermesowi jeszcze muszę jeść przynieść, bo by się gotów na mnie pogniewać, jak na Grzmilasa, którego cierpieć nie może, a dotąd miałam u niego łaskę.
Hermes wstał posłyszawszy swe nazwisko i przyszedł się sam dziewczęciu przypomnieć.
Parę razy spojrzała na milczącego Krzysztofa Wilczkówna i dziwnie się jej wydał zmienionym, on co zazwyczaj wesoło z nią rozmawiał długo, i podżartowywać z niej lubił.
Po chwili powróciła z miską pełną mleka kwaśnego z chlebem, postawiła ją u komina, podniosła się, poprawiła włosy i popatrzywszy na pana, rzekła;
— Taki pan nam coś dziś nie swój, niechby spoczął.
— A gdzież spokój? — odparł smutnie pan Krzysztof — myślisz, że sen uspokaja? to chyba ciebie dziecko moje, która spokojnie usypiasz i tak po pracy... nam sen przynosi mary.
Westchnął.
— Spokój tylko tam, zkąd już nic nie poruszy...
Dosi się zrobiło smutno.
— Co to pan mówi — przerwała — a toć się nie godzi takiego spoczynku żądać.
— Czemu? komużem ja na ziemi potrzebny? — dodał jakby do siebie samego pan Krzysztof.
Nie odbierając odpowiedzi, spojrzał, Dosia fartuszkiem ocierała oczy, a dla ukrycia wrażenia schylała się po miskę. Łza ta cicha snać odbiła się w duszy jego, wstał żywo i z rozjaśnioną twarzą począł jak dawniej żartować.
— Kiedyż wesele? — zapytał.
— Czyje?
— Twoje, Dosiu.
— Chyba nie rychło — rzekła usta krzywiąc.
— Czy brak kawalera?
— Prędzej ochoty — odparła Dosia trochę nadą-