Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   58   —

wiem gdzie jadł, bo i do nas nie przychodził i do dworu nie zaglądał i niewiadomo też czyco z sobą wziął. Ja go już dawno takim nie widziałem. Ale co za dziw, kiedy człowiek rozbrat uczynił ze światem, a potem go napowrót poczną ciągnąć na Madejowe łoże, jak się nie ma bronić?
— A brat, cóż to za człowiek ten brat? — zapytała Wilczkowa, powoli rozpinając fartuch i składając zielę pod ścianą.
— To mi dopiero jejmość zadajesz pytanie? — rzekł marszcząc się Wilczek. — Brat? brat? albo to Kain nie był bratem? albo to wszyscy bracia do siebie podobni? Znają go tu i nie znają, dosyć, że kiedy nasz pan go nie lubi, to już źle, nie bez kozery.
— O! to pewnie! — potakiwała jejmość — zły znak, gdy człek dobry kogo nie znosi; a zkądże się wziął?
— Już od pół roku się okupił, na starej Pobogowszczyznie; teraz się wprowadzają, będą naszego męczyć, bo im to solą w oku, że w takiem ubóstwie żyć chce i na pustyni. A co komu do tego?
— I pewnie, kiedy mu z tem dobrze! — mówiła Wilczkowa.
— Oniby go pewnie chcieli między ludzi prowadzić — rzekł Wilczek z oburzeniem patetycznem — na to, aby go ludzie męczyli! Cóż to mu źle, gdzie on sobie sam panem i gdzie dni płyną jedne po drugich, jak krople wody podobne. Ale ze szczęściem ludzkiem, to tak — dodał Wilczek — że ono nigdy długo trwać nie może. Zestarzał już, niedadzą mu dokołatać do końca spokojnie.
— O! co prawda, to prawda — dorzuciła Wilczkowa, która mężowskie aforyzmy przyjmowała zawsze z uwielbieniem.
Stary, mówiąc, ręką i ruchami zwykł był słowom wyrazistości dodawać.
— Aj! ludzie, ludzie! — rzekł — od których i na pustynię się schroniwszy, jeszcze człek nie pewny.