Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   133   —

sobie bojaźliwością, Liza wesoło i z mocy dobrej znajomości z dziedzicem, poufale go witając. Po chwili namysłu obie one nie pytając odgadły kto był ów nieznajomy, a że o nim dziwy słyszały, z niezmierną mu się ciekawością przypatrywały. Pan Krzysztof szedł milczący i zamyślony, z twarzy mu wyczytać było łatwo, jak był nierad z siebie i swego położenia. Cofnąć się bez dziwactwa i obrazy ludzi nie było podobna. Szedł więc jak na ścięcie.
W ganku nowa męczarnia: stała jakby naumyślnie pani Zamorska.
— Jejmość! — zawołał dzierżawca — wielki zaszczyt dziś niespodzianie dom nasz spotyka: gość, jakim się nikt w sąsiedztwie nie pochlubi, nie pogardził naszym ubogim dachem, — pan Krzysztof Pobóg.
Z rodzajem przestrachu rzuciła nań okiem gospodyni i weszli wreszcie do domu, gdzie, zabrawszy miejsce jak najmniej widoczne, pan Krzysztof mógł spocząć i odetchnąć.
Jakkolwiek Liza rada była może osobliwej figurze, o której obiecywała sobie opowiadać później znajomym, gość ten nie bardzo był jej na rękę, gdyż niedozwalał z równą jak zwykle poufałością zaczepiać Pana Teodora. Ostrożnie tylko oczkami na niego rzucała Liza i strzelała półgłośnemi słówkami. Surowe oblicze pana Krzysztofa wszystkich chłodem jakimś obwiało, obudzał strach dziwny; spoglądano nań zdala, z obawą, a po kilku próbach daremnych wciągnięcia w rozmowę, dano mu pokój, i dozwolono milczeć. Zmęczyli się wszyscy tym gościem, który równie zdawał się niemi znużony. Teodor widząc to musiał nawet skrócić pobyt u Zamorskich, gdyż litość w nim Pan Krzysztof obudzał. Pożegnali się wprędce i wyszli nazad do pustego dworu.
Liza nie mogąc mówić wiele, oczyma tego wieczora tak dokazywała, iż w końcu pan Teodor uległ