Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   126   —

— W dziwactwo chyba — dodał Teodor — tego inaczej nazwać nie można. Jesteś w istocie młodym i gorączkowym nad wyraz wszelki. Ja ten ogień posiałem po gościńcach, nie ma go już we mnie i... doprawdy ci go zazdroszczę. Na twojem miejscu, wiesz cobym zrobił?
— Naprzykład? — spytał Krzysztof.
— Oto pojechałbym z panem Teodorem do Zamostowa w odwiedziny, zobaczyć najprzód jakie uczynię wrażenie, potem jakiego doznam. Masz zupełną słuszność, że nieśmiertelnego na świecie szczęścia nie ma, ale znikome musimy chwytać, aby go skosztować! Dlaczegóż nie sięgnąć po nie? czemu nie spróbować.
Milczący pan Krzysztof chodził podśpiewując coś po pokoju, Teodorowi się zdawało, że słowa jego czyniły pewne wrażenie, ciągnął więc dalej.
— Nie godzi się gardzić i resztką żywota, że się go zmarnowało wiele, nie jest-to przyczyną, ażeby wyrzekać się pozostałego. Jesteś w sile wieku i zachowałeś serce gorące.
Krzysztof się rozśmiał.
— A! tak! — rzekł ironicznie — w człowieku umiera najprzód co w nim jest dobrego, tak jak z wiekiem ściera się najprzód wdzięk z twarzy, pozostają olbrzymiejące brodawki i przerosłe wady. Miła jest taka dojrzałość! Z usposobieniem jak moje, z humorem, stanąć do Holbejnowskiego tańca śmierci, bardzo dobrze, ale do menueta z piękną panią...
Rękami strzepnął gwałtownie, pan Teodor śmiał się, w mowie pana Krzysztofa zaszła już widoczna zmiana na lepsze, nie rozpaczał więc, że go, jeśli nie nawróci od razu, to przynajmniej przysposobi ku temu.
— Krzysiu! — zawołał — kradliśmy z tobą razem wiśnie z ogrodu, truskawki na inspektach, lataliśmy za wiejskiemi dziewczętami, nasza przyjaźń stara jak my, czemubyśmy dziś z sobą tak szczerzy być nie mieli, jak niegdyś? Nie odziewaj się żadną szatą pustelniczą, żadnym płaszczem dziurawym hiszpańskie-