Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   122   —

— Oryginały obaj! — zawołał.
Zdawało się, że rady nie ma już żadnej; przybyły po ganku chodzić począł, gdy świśnięcie przenikliwe, ostre, dało się słyszeć z blizkiego lasu. Powtórzyło się z równą siłą parę razy. Stary ucha nadstawił i zdawał się już ani widzieć gościa.
— Cóż mu się stało? co to jest! — krzyknął — niedawno wyszedł i już się oznajmuje, że powraca.
Odwrócił się do Teodora.
Trzeba panu wiedzieć, że ja tu w las, nie daleko po grzyby i poziomki dla niego chodzę, nie naszukałby się za mną, więc gdy ma powracać to tak świszczę, a świstałka przeraźliwa, że ją pół mili usłyszeć i poznać można.
— Widzisz stary, los jest rozumniejszy od ciebie.
Nie było na to odpowiedzi, poznać mógł po twarzy sługi pan Męczyński, że gdyby sposób znalazł przyzwoity, wybiegłby pewnie panu oznajmić o niebezpieczeństwie, które go w domu czekało; lecz snać nie wiedział, z której strony wróci pan Krzysztof. Stał więc markotny.
Pan Teodor tryumfował, przysiadł się na murku od ganku i cygaro przysposabiał. Stary Hermes posłyszawszy świstanie, wstał, wyprężył się, uszy nastawił i także zdawał się oczekiwać przybycia.
Chwila upłynęła w milczeniu.
Po niejakim czasie, gdy już z cygara zapalonego dymek się w górę niebieski unosił, u bramy spostrzegł pan Teodor idącego powoli pana Krzysztofa, który się strzelbą podpierał i kulał na nogę.
Pobóg zobaczył równocześnie oczekującego, stanął, jakby chciał zawrócić, widać było po nim zniecierpliwienie, lecz Teodor głośno go powitał i krzyknął:
— Nie wywiniesz mi się. Chodź! Nie dzicz się, nie zjem cię, mamy z sobą do pomówienia.
Wezwaniu temu zadość czyniąc, choć słówka nie odpowiedziawszy, Krzysztof się posunął zwolna ku swej pustce. Po chodzie widać było, że nogę miał