Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   93   —

— Jakżeśmy to dawno pana w Zamostowie nie widzieli — odezwała się piękna pani, podając śliczną białą rączkę panu dzierżawcy. — Kuzynka pewno panu powiedzieć musiała, jak my tu samotne jesteśmy... sąsiedzi o nas zapominają.
— Pani hrabino dobrodziejko — kłaniając się odparł jowialnie dzierżawca — ze mnie prostego hreczkosieja nie wielka pociecha. Człowiek stworzony do pracy, nie do salonu.
— Jedno się z drugiem godzi, panie Zamorski.
— W łaskawych oczach pani hrabiny — rzekł śmiejąc się dzierżawca.
Usiedli. Panna Kornelia rzuciwszy okiem szyderskiem na szlachcica, wyszła zaraz, gdyż do jej atrybucyi należały podwieczorki i herbata, a lubiła się rządzić w garderobie i po domu. W niedostatku rozmowy zadawalniała się nawet paplaniem ze służącemi, którzy nie bardzo jej jakoś słuchali i niezbyt szanowali.
Po krótkim wstępie, pragnąc czemś usprawiedliwić przybycie swoje, Zamorski począł mówić o jakimś wymarzonym interesie małej bardzo wagi. Szło o coś takiego, co wybornie sam pan rządca mógł, nie odwołując się do pani, rozwiązać; hrabina Wanda w kilku słowach zbyła się sprawy i rzecz była skończoną. Szlachcic jednak, grając rolę nadzwyczaj sumiennego człowieka, usiłował się wytłómaczyć z natrętności.
— Pani hrabina dobrodziejka raczy mi darować — rzekł cisnąc kapelusz w rękach — iż ją trudziłem taką bagatelą, ale nie chciałem bez jej wiedzy uczynić roku. W prawdzie łąki, których mi potrzeba, dostałbym może w lasach u pana Krzysztofa Poboga.
Tu spojrzał na hrabinę, której twarz okrył nagły rumieniec i wprędce niezwyczajna bladość; zwróciła oczy w stronę, usiłując odegrać obojętność; pan Zamorski mówił dalej.
— Ale z panem Krzysztofem, którego my nazywamy pustelnikiem, nadzwyczaj sprawa ciężka. Nie