Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Matka wyrodna czy ojciec obojętny, z resztką jakiejś troskliwości o nie, obmotali całe sztuką grubego białego perkalu, która tylko część twarzyczki rozpłakanéj zostawiła odkrytą.
Jermoła wpatrywał się w nią z uczuciem osłupienia i załamanemi rękoma.
Nierychło mu przyszło na myśl, że tu coś radzić potrzeba, że dziécię płacze może głodne, że na niego spada ciężar niespodziany, któremu podołać będzie trudno i nad siły. Błyskawicą przesunęły mu się przed oczyma: mamki, kolebka, niańczenie, macierzyńskie starania i niedostatek, który mu nie dozwalał nikogo nająć do dziécięcia.
Najemne téż ręce zdały mu się niegodnemi dotknąć tego bożego daru, za jaki podrzutka uważał, już się rachując niejako za przybranego ojca, przez Opatrzność wyznaczonego sierocie. Błysło mu w oczach, że mu to dziécię odebrać mogą, i nim się zastanowił co z niém uczyni, przeląkł się téj ostateczności.