nie mogło. Struchlał z przerażenia, z podziwu, z litości i smutku, podbiegł i nie myśląc co robi, pochwycił na ręce dzieciaka, który uczuwszy może ruch około siebie, natychmiast kwilić przestał.
Jak złodziéj z kradzieżą biegł, kija nawet zapomniawszy, stary Jermoła do swojéj izdebki, powtarzając sobie ciągle:
— Dziécię, dziécię! co to być może?
Nagle przyszło mu na myśl, że przypadkiem zapewne porzucono na chwilę niemowlątko, i że niepokojem matkę nabawić może, gdy go w miejscu nie znajdzie; począł więc wołać głośno i hukać po polesku, aż mu się lata pastusze echem przypomniały; ale nikt nie odpowiadał.
— Juściż tak biédnego dziecka na chłodzie zostawić niepodobna — rzekł z wzruszeniem — pójdę do chaty, domyślą się gdzie się podziało.
Otworzył drzwi, w piecu było przygasło, ciemności okrywały izdebkę; żywo złożył swój ciężar na łóżku, a sam jął się rozpalać trzaski i wióry, których nie oszczędzał tą razą.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/64
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.