Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówić do nieprezentowanego i nieznajomego człowieka jest prawie grzechem towarzyskim; przepytać się do kogo przy piérwszém spotkaniu, niedarowaną nieprzyzwoitością. U ludu wcale inaczéj, nie powiem że gorzéj: godzina jedna spaja i brata, słowo poczciwe lub twarz obiecująca wywołują zaraz wywnętrzenia, przyjaźń jedna się łatwo, i bywa gorąca jak nienawiść. Ludzie tu są jeszcze ludźmi: późniéj przerabiają się na jakieś lalki, pewnym pociągnieniom sznurka posłuszne.
Stary Jermoła z głową przypomnieniami życia swojego nabitą, powracał do domu powoli, a parobek świszcząc piosenkę i myśląc o biédnym dziadku sierocie, przygotowywał garść słomy, na któréj miał się położyć we drzwiach skarbówki, rad będąc odpocząć; bo po zachodzie słońca, wieśniak gotów usnąć w każdéj godzinie, byleby mu było wolno.
Jermoła tymczasem powlókł się do domu, do którego niedaleką miał drogę. Pomiędzy wioską a brzegiem rzeki, na piasczystym wygonie zarosłym zrzadka wyniosłemi staremi