Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

może zabraknąć, że w lesie tysiąc zawad i niebezpieczeństw spotkać ich mogą.
Lada kto téż uciekających bez drogi ujrzawszy, mógł zatrzymać, a schwytanych wydać w ręce sądu.
Wszystko to, i daleko więcéj myśli przychodziło do głowy staremu, ale uśmiechnął się w milczeniu i słuchał szczebiotania dziecka, którego tak długo był pozbawiony, nie mogąc się niém nasycić: nie chciał go zbijać, nie miał siły.
Może strach sam tak ich pędził, że na długo przededniem stanęli u pieca w Smolnéj, gdzie się ich drożyna kończyła, a daléj nieznaczne już tylko, drobne smugi kołami porobione krzyżowały się, wskazując, którędy po szurki łuczywa jeżdżono. Noc była jeszcze szara, daléj już iść trudno; stary postanowił wypocząć, pewien, że ich tu szukać nie będą. Rozpalili ogień, dostawszy węgla i trzasek, a Radionek wesoło przypadł do nóg starego.
Nie! — rzekł — nie, ani mnie gonić, ani żałować długo nie będą: na co ja im potrzebny? Oni