podpomógł w ogródku, a pod wieczór dobrze znając dwór i ogród, na wszelki wypadek pociągnął drogą ku niemu. Wybrał się już o późnym zmierzchu, ażeby go nie poznano, i nie zawrócił do ganku, gdzie tyle razy niegościnnie był przyjęty, ale poza sadami ścieżką wlókł się powoli w odzieniu żebraczém. Drożyna ta wiodła, okrążając zabudowania, na drugą stronę ogródka, z któréj widać było ulicę wyprostowaną, dwór i na przestrzał miejsce, gdzie się najczęściéj Radionek przechadzał. Puszczano go tu samego, bo sad był oczęstokolony, niewielki, a dziecko wyjść daléj z niego nie mogło. Ale dnia tego pusto było w ogrodzie, i Jermoła patrząc przez szczeliny częstokołu, nikogo nie zobaczył prócz ogrodniczka. Świeciło się w okienku Radionka: na to światło popatrzał stary, westchnął i nazad powrócił.
Jakoś mu przecie lżéj się zrobiło na sercu, gdy się uczuł bliżéj dziecka i gotowym przyjść mu w pomoc; zakrzątnął się koło gospodarstwa, przekąsił i spać się położył prawie wesoło. Naścia nie zapomniała o jego wieczerzy: znalazł
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/294
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.