Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie troszczył. Sprzętu część Huluk zabrał do drugiéj izby, część stary sam porozdawał, reszta pyłem i śmieciem przyrzucona leżała. W piecu ognia oddawna nie było, ani zapasu drewek, ani tych wkoło porządków gospodarskich: resztki niedotłuczone leżały tu i owdzie po podłodze. Stary już i na to patrzéć nie mógł. Rano gdy się obudził, zdawało się, że miał ochotę wziąć się do czegoś; ale tak mu się wszystko wydało smutném, przykrém, zatrutém, samo miejsce tak nienawistném, że piérwszy raz pomyślał opuścić je na wieki.
Nie mógł wyjść za próg, żeby się oko jego nie spotkało z dębami, pod któremi dziécię, pociechę lat swych starych, znalazł w białych pieluchach; z okolicą, wśród któréj zabawiał się Radionek wesoło igrając. Wspomnienia te zbyt były żywe jeszcze, nadto gorzkie, żeby je przenieść mógł starzec, ustawicznie obcując z niemi.
— Pójdę powoli w świat, z modlitwą, niech im Bóg przebaczy! — powiedział sobie — od kościoła do kościoła modlić się za dziécię moje: a cobym tu teraz robił? Nie ma miejsca dla