Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszystko to razem wzięte złamać musiało tak wprzód swobodnie rozwijające się, tak dziś wielą sprzecznemi uczuciami skrępowane i onieśmielone swém położeniem dziécię. Z wesołego stał się ponurym Radionek, zamyślonym, z otwartego skrytym i bojaźliwym, a nocami płakał po dniach minionych przy kochanym staruszku. Serce jego krajało się na widok Jermoły, który pieszo, o kiju przywlekał się z Popielni do Małyczek, stawał w ganku i jak na jałmużnę czekał, dopraszając się widzenia, tylko widzenia dziecka. Jeśli mu je puszczono, stali stróżowie, którzy pilnowali, aby Radionek niezbyt się rozczulał, nie mówił zawiele, nie skarżył się i nie bawił długo: a często, bardzo często, z okna tylko najrzało go dziécię jak smutno godziny długie stał w ganku, jak popychali go słudzy, jak go odprawiano nielitościwie, jak w końcu o mroku biédny staruch ze spuszczoną głową, powoli, oglądając się za siebie, powracał próżno do domu. Naówczas Radionek płakał, cierpiał, a chorobę i cierpienie przypisywano nie obejściu się z nim niesto-