Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Alem ja nie cierpiał — odparł Radionek ośmielony — ja nigdy zapomniéć nie chce starego bat’ka! Jego mi tak żal, tak żal!
— Ojciec twój, to ja — rzekł z żalem i wymówką pan Jan — nazywaj go jak chcesz, ale nie kradnij mi mojego imienia....
— O! on mi był długo ojcem, i będzie nim do śmierci.... On mnie tak kochał!
— A my! ty nie wiész ile nas łez kosztujesz?
— Jam ich nie widział.... Wierzę, ale stary płakał także i nieraz, a ja na łzy jego patrzałem.
— Starego weźmiemy z sobą.
— On nie pójdzie! — szepnął Radionek.
Jakby przeczuciem wiedziony nadszedł Jermoła, który ujrzawszy bryczkę pospieszył co mu tchu stało i przybiegł zadyszany, przelękły o dziecko. Drużynowie przywitali go uprzejmie, ale chłodno: on ich obojętnie.
— Dziś już — rzekł stanowczo pan Jan — puścisz z nami chłopca. Tęskno nam bez niego: potrzeba żeby był na pogrzebie dziada.