Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tylko mógł. Chłopak się téż stawał coraz mniéj zawadny: rósł, roztropniał i już można było przewidziéć, jak śliczne zeń będzie pacholę. W najkłopotliwszych chwilach Jermoła porzucał go u Horpyny, która temu gościowi zawsze była bardzo rada; ale nocy nigdy mu nie dał przebyć pod obcym dachem, bo smutno już było na dłużéj pozostać bez dziécięcia. Nawet biédna koza w takich razach nie wiedziała co począć: zostawszy przy dziecku beczała za starym; pobiegłszy za Jermołą, tęskniła do Radionka.
Szczęściem najtrudniejsze do przebycia piérwsze chwile nauki i wprawy przeszły wprędce. Jermoła przekonał się o prawdzie przysłowia, że nie święci garnki lepią, i uczeń pojętny pochwycił żwawo piérwsze zasady swéj sztuki; ale toczenie i lepienie, przysposobienie gliny, daleko było łatwiejsze od układania garnków w piecu i wypalania ich. Tu umiarkowanie ognia, dopilnowanie go, zagaszenie w porę, poznanie dojrzałości, żeby wpół surowe lub przepalone nie wyszły: stanowiły dość trudne za-