Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Włodzimiercu!... O! filut z ciebie stary! — zakrzyknął Prokop, rzucając fajkę.
Jermoła zaniemiał, ale mu wypadło udać, że istotnie szedł z wiadomością rzeczy, tam, gdzie w istocie Opatrzność go tylko prowadziła. Uśmiechnął się.
— A głęboko to tego: poprobujcieno? — zapytał garncarz...
O! o! będą garnki! i jakie! Na dwanaście mil nie ma takich prócz Włodzimierca... śliczna glina, choć ją łyżką jeść jak masło.
Jęli już oba kopać i rozgrzebywać, a warstwa tego drogiego pokładu pokazała się obfita. Przerzynały ją wprawdzie wązkie żyły bielszéj z piaskiem jeszcze i żwirem pomieszanéj, ale te zaledwie okazywały się i znikały, a zielonawa śliczna glina zdawała się niewyczerpaną... Zawiązali jéj w płachtę dobrą kupę dla sprobowania, i zapiwszy tę sprawę, Prokop siadł na wóz strasznie głową kiwając, a spiesząc do Małyczek.
Takim sposobem odkryto w Popielni glinę, o któréj wprzód nikt nie wiedział, i piérwszy