Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nazad powrócił, Jermole pot kroplami ze zbladłego ściekał czoła jakby w łaźni.
Szczęściem kozaczycha, którą ekonom trochę szanował nie wiem z jakich powodów, bo o tém różnie mówiono, najpewniéj dla pieniędzy i masła, któremi mu się okupywała dla spokoju: potrafiła wmówić mu, tak, że Jermołę już nie niepokoił i nie pędził go z dzieckiem do stanowego.
— Tfu! — zawołał na koń siadając Hudny — kłopotuś sobie stary napytał: no! no! Ja pomocnikowi sam dam znać, ale ci jednak życzę zbyć się tego znajdy: po kiego ci licha ten przybytek? Ha! chyba się do czego poczuwasz stary? — dodał śmiejąc się głośno.
Jermoła z wielkiego strachu aż w łokieć go pocałował, prosząc za dziécięciem z wyrazem tak poczciwego rozczulenia, że kto inny, nie ekonom, byłby nim rozczulony do głębi!
W ten sposób uwolnił się stary od chodzenia do dworu, co go zawsze podwójnie kosztowało: bo miejsce samo naprowadzało do smutnych wspomnień, a ekonomstwo oboje polityczni ze