Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

49
JASEŁKA.

Dziękował więc Panu Bogu gorąco, nie zastanowiwszy się tylko, że tego rodzaju spraw wcale się nie podejmuje Opatrzność.


We dworku Ottona w Robowie, Martynek i przybrany jego ojciec grali sobie spokojnie Sonatę Beethovena. Okna stały otworem, a cichy wieczór wiejski powoli spływał z ciszą na tę melodyę, w którą obaj całe piersi swych życie wlewali. Wtém szelest jakiś przerwał im jedno z tych cudnych adagiów, które tylko spracowana boleścią dusza nieśmiertelnego mistrza wydać mogła. Głupie, chłodne, nieznośne brawo odezwało się za oknem z pustéj piersi, która śmiała przerwać uroczą pieśń, by swój czczy zachwyt na miejscu jéj postawić.
Otto odwrócił się zagniewany, oczy mu płonęły oburzeniem i zgrozą na profana, drżał cały. Martynek nie wiedział spełna, czy dach domu się załamał, czy ziemia się zatrzęsła i pochłonąć ich miała, czy głupiec wpadł wpoprzek natchnionéj melodyi; ręce jego stężałe nad fortepianem, zawisły.
Wtém głowa Maksa z włosem na tył zarzuconym ukazała się w oknie, i głupio uśmiechnięta twarz pseudo-artysty.
— A! bravi! bravissimi! przepraszam, że przerywam.
— Prawda, że z oklaskiem, bez któregośmy się wyśmienicie obejść mogli, wybrałeś się nie w porę, rzekł zimno Otto; wolałbym mieć szczęście późniéj cię nieco oglądać.
— Ale kończcież, kończcie! ja posłucham chętnie, bo to wcale ładne.