Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

328
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— Chcesz tego?
Aneta kiwnęła głową trochę pomieszana. Stasia pośpieszyła zadzwonić na Jędrusia, który wpadł natychmiast z brodą do połowy ogoloną.
— A co? spytał; a co?
— Koni potrzeba dla Anetki.
— Koni? dokąd?
— Chce jechać do kościoła. Co ci do tego, Jędrusiu? dosyć, że natychmiast potrzeba koni.
— A no! to będą! Ale któż wiedział, że pojedzie!
— Jędrusiu, bez rezonowania!
— Ależ ja ani myślę rezonować! Konie zaprzęgną natychmiast.
I ojciec wybiegł przestraszony natarczywością Stasi, a w kwadrans późniéj Aneta w lekkim koczyku, osłoniona czarnym woalem, jechała ku kościołowi, przy znajomym już nam położonemu cmentarzu. W ręku trzymała prześliczną wiązkę kwiatków.
Wiejski w Muszyńcach kościołek, na pochyłości wzgórza, które się na południe zwraca ku łąkom i płynącéj przez nie rzeczułce, otoczony był cmentarzem, na którym parafianie od bardzo dawnych grzebali się czasów. Świadczyły o tém stare już drzewa, ocieniające tę „rolę bożą“ — zapomniane mogiły, na których kupka gruzów zastępowała pomnik, co miał przetrwać wieki, — kamienie omszone, krzyże z niewyraźnemi na nich wyrytemi głoskami, dziś już niezrozumiałemi. Najpiękniejszemi tu jeszcze pomnikami były jodły, kasztany i topole, które wzrosłszy na grobowcach i rozpuściwszy na nich konary, połączyły splecionemi gałęźmi mogiły może za żywota nieprzyjaznych ludzi. Kościołek był drewniany i bardzo stary, ale utrzymywano go tak, by dożył nowego, na