Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

285
JASEŁKA.

Sromota albo śmierć. Sromoty Lacyna nie zniesie, więc śmierć!
Dobył z torby borsuczéj kawałek zmiętego papieru, przyparł się do stolika i pisać zaczął z gorączkowym pośpiechem, a łzy jak groch ciekły mu na stół, na papier, na ręce, po twarzy.
Nareszcie wstał, rzuciwszy pióro.
— Wszystko trzeba pożegnać! krzyknął rozpaczliwie. Jużby Lacyna oczu nie śmiał podnieść na ludzi; nie ma co tam powracać nazad... Bywajże zdrowa Horyco, Piotrusiu moja serdeczna i stary wyżle! Trzeba umieć umrzeć, kiedy się żyć nie umiało! Otoż taki tobie koniec Lacyno. W karczmie dyabli wezmą pijanicę — i dobrze!
Podparł się łokciem na stole i zapłakał; a ktoby go był zobaczył z tą skruchą, w téj nędzy i upokorzeniu, byłby sam z nim łzę uronił.
— Godziny upływają, rzekł nareszcie. Nie ma co dłużéj robić na nieswoim świecie; nie ma co się z życiem cackać: na tamten świat...
Uderzył się w piersi.
— Panie Boże bądź miłościw grzesznéj duszy mojéj... Ty widzisz, że żal czuję, ale sromoty przeżyć trudno, a uciec niepodobna. Trzeba kończyć.
Poszedł tedy do kąta po dubeltówkę, która stała nabita, obejrzał ją bacznie, gdy myśl jakaś wytrąciła mu ją z ręki.
— Ej! to głupia śmierć! A nuż palec zadrży: chybię i pokaleczę się tylko, wstyd gorszy i cierpienie. Wszak to się tysiąc razy trafia, że kto do kuropatwy w lot nie chybia, do własnego mózgu wycelować nie umie. Nie! nie!
Wyjrzał przez okno. Naprzeciw stała studnia.