Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

181
JASEŁKA.

malował farbami, że choć obraz był prawdziwy, zdawał się gorącą przesadzony miłością. Panna Moroszówna słuchała prawie z przykrością.
— A będzież ona mnie kochała? spytała smutnie. Cóż poczniecie z sobą, będąc tak blizkimi krewnymi? Nie stanąż wam na drodze zwyczaje, przesądy, prawa? Nie jest-li to jutrzenka cierpienia zamiast gwiazdki szczęścia?
— Ja nie wiem, ale z serca chciałem się wyspowiadać, rzekł Jerzy pokornie.
Cała reszta dnia zeszła na rozmowie, na dziwném tém przybraniu sobie dziecięcia, które nowe uczucie i zajęcie wlało w osierocone serce kobiety. Panna Izabella uczyła się macierzyństwa.
Na obiad przywołany wszedł Żereba ciekawy i niespokojny, a spostrzegłszy swą panię tak wesołą, zmienioną do niepoznania i odmłodzoną, przejętą i łzawą szczęściem jakiémś, gotów był ją posądzić o poczwarne jakieś na Jerzego zamiary.
— To stary przyjaciel domu — rzekła panna Izabella, przedstawiając prawnika — pan Ignacy Żereba; a to syn mój przybrany — dodała — który od dziś dnia jest tu tak panem jak i ja...
Żereba zaciął usta, zgiął się pokornie we dwoje, ale dużo myślał rzeczy, których nie miał ochoty powiedzieć.
— Otoź to, dla czego Trzeciakowski zjadł tyle konfitur! rzekł w duchu: bogdaj się udławił! Ale do czegóż to podobna? panna przybiera syna... młokosa... rzecz więcéj niż podejrzana!
Kwaśno spojrzawszy na Jurasia, usiadł zmieszany; wszystkie jego nadzieje były na raz zburzone: nie mógł się przemódz, aby okazać spokojnym.