Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

140
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

chę, wiem, że i majątek coś także znaczy, że on też jest tą swobodą, o któréj marzysz; że daje, jeśli nie skrzydła, bo te same rosną, to siłę i niezależność wielką.
— A ubóztwo daje widzenie prawdy: ono tylko jedno! odparł Jerzy.
— Przecięż to spadek po ojcu.
— Nie, wola jego dla mnie jest święta: ja nie mam nic, nie chcę nic po nim, kiedy mi sam nic nie zostawił.
Aneta uśmiechnęła się, podając mu rękę.
— Doprawdy to trochę śmiesznie, że ja się panem opiekuję, tak mało go znając. Nie miéj mi pan tego za złe.
— Wcale nie. Ale jeśli mnie pani bierzesz w opiekę, wiedzże co mnie oburza i doprowadza do rozpaczy. Oto głośno i otwarcie powiedziałem, że nie chcę tego majątku; a los, a ludzie, nie wiem kto, narzucają mi go: posądzony jestem o fałsz! o pokątne staranie! o zdradę! Nie ma na świecie majątku, coby to opłacił!
— Tak, masz pan słuszność... ale to wyjaśnić się musi.
— Plama posądzenia zostanie! to okropnie!
— Więc któż weźmie te miliony? spytała Aneta.
— Kto zechce! nie wiem... ale nie ja!
— Zapewne siostra.
— Siostra, stryj, hrabina, ubodzy — wszystko mi jedno.
— A! dziwactwo! dziwactwo! rozśmiała się Aneta; ale śliczne, ale niewidziane, bo któż jest coby odmówił takiéj fortuny, choćby zmieszanéj z trochą błota?
I ścisnęła mu rękę.
— Panie Jerzy, bądź takim jakim jesteś, dodała z zapałem kobiecym; zostań sobą, zachowaj tę szla-