Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

55
JASEŁKA.

które pod nim jęknęło, i ocierając pot z czoła, wyciągnął rękę do tabakierki Pawła.
Miał on się za bardzo, za nieskończenie wyższego od Lacyny, który rzadko czytywał i nie miał żadnéj pietensyi do uczoności; wszakże często do niego na gawędkę zachodził, bo ta ekspektoracya była dla niego taką potrzebą, że czasem kazania prawił do rąbiących drwa stróżów. Z Pawłem byli w stosunkach przyjaznych, ale mu się czasem czuć dawało co ex-professor, a co stary lokaj!
Paweł na to ruszał ramionami. Radwanowicz jednak, gdy miał prośbę do pana, nie powierzał jéj nikomu, tylko Siermięzkiemu.
— Oj! oj! wracam od ciężkiéj pracy, muszę też tu choć chwilkę odetchnąć — rzekł Radwanowicz: — gdyż jak mówi filozof, którego czytałem siedząc w oknie, a przez okno widziałem Porciakiewicza; szlachcic bene natus et possessionatus, ośmioro dzieci. Pewnie po pekunię nawrócił do Horycy. Miałem i ja niegdyś grosza. Ale to nie dla filozofa. W młodości co innego się śniło... Sen... vigilantium somnia, jak ów powiada — kto powiada? Nie wiesz Lacyno? Nie wie!... Kasztelanic... a trzeba wiedzieć, że matka jego z udławienia kością umarła. Kości służą do gry, to wiecie, i Lacyna też... Z kości gotuje się kléj... robi się arba czarna... exempli gratia szuwaks, szuwaxum... Zkąd czarność oznacza żałobę... chociaż nie u wszystkich narodów..,
— Otoż plecie! rzekł Lacyna.
— Ale coś mi regentowicz zwarzony? spytał professor: widzę po twarzy... Wiadomo, że Janus miał dwie twarze, jeśli nie więcéj; zkąd Januarius, styczeń