Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

303
JASEŁKA.

Życie, to ciężar, który mi dał do dźwigania; a daléj męki, upokorzenia, niewola: za cóż mam mu być wdzięczen?
— Za miłość jego ku tobie, odparł Martynko. Ja jestem proste i niepojętne stworzenie, ale ja to inaczéj jakoś widzę. Tyś rozumniejszy odemnie, ale możesz i mnie posłuchać: niech powiem co myślę.
— Miłość może być różna: on kochał mnie dla siebie.
— Mylisz się, on chciał ci dać szczęście jak je sam pojmował, to, w którém widział zbawienie; tyś nowicyatu tego szczęścia wytrzymać nie mógł... czyja wina? Jednak wyznaj z ręką, na piersi: czyż nie jemu winieneś, żeś silny, że umiesz nędzę znosić i nie boisz się tego, czego unikając drugiby się upodlił?
Janko milczał.
— Czyń jak ci się podoba, zawołał Martynko: ja muszę mówić co myślę. Dać skonać starcowi dla tego, by sobie uchować to, co zowiesz swobodą, — cóż to jest, jeżeli nie najszaleńszy egoizm, uświęcony dziką miłością niezależności, a w rzeczy dumą tylko jakąś i rozpustą fantazyi. Ja cię kocham, Janku, ale nie rozumiem.
— Zrozumiesz mnie lepiéj może, gdy ci się wytłómaczę, odparł chłopak wstając. Ja nie od ojca uciekam. Może zdobyłbym się na ofiarę dla niego, wymógłbym na sobie poświęcenie; ja uchodzę od tego świata, z którym on mnie zwiąże i okuje. Znasz ty ten świat? Nie, boś dziecko poczciwego dworku, gdzie jeszcze panuje prostota, na którego straży stoi człowiek z wielkiém sercem, z wielką duszą; ale nie masz nawet przeczucia tego, co czeka ludzi noszących więzy