Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

272
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

ności i dziewictwa pełna, jakby nie z czarnéj ziemi wyrosła... Jednak nie wiedział nawet, kto ona była, ale tak mu się wpiętnowała w pamięć, w serce, że może jéj był winien, iż od razu uciec nie potrafił.
— Ja tu ją może jeszcze znajdę, zobaczę, mówił do siebie; bo drugiéj takiéj na świecie nie ma i być nie może.
Twarz pięknej Loli i oblicze ojca przelatywały przed nim jak dwa sny biały i czarny: drżał i bał się, i coś go nazad ciągnęło.
— Potrzeba było uciekać, mówił do siebie: daleko, w tę Ukrainę stepową, między dzieci pustyni, i znowu tam na dzikich hasać koniach, spać na gołéj ziemi zabić w sobie marzenia, zapomnieć, zapracować się. Tamby mnie nikt nie dogonił, nie poznał, nie znalazł. I tam są oczy niewieście i serca kobiece, i toż życie w szaréj sukmanie, co tu w odzieży jasnej, tylko prostsze i bliższe Boga i szczersze. Nie! tu nie moje miejsce, tam! Ztąd iść trzeba: tu duszno i straszno!
Mówił tak chodząc, gdy zaszeleściało w krzakach, i nim się zdołał ukryć, przelękły jak zbrodniarz, ukazał się poczciwy Martynko, zmokły, oblany rosą, i skutkiem nocnych przygód, do których nie był przywykły, z febrą okrutną, co go właśnie trząść poczynała.
Zbladły, jeszcze się biedak brzydszy i biedniejszy niż kiedy wydawał, — aż Janek poznawszy, poskoczył ku niemu przestraszony, wołając:
— Co ci to jest?
— Ot! nic, tylko febry dostałem.
— Co ci zrobić na to?
— Nic, chodźmy do chaty, bo mi zimno, bardzo zimno... ale przejdzie gorączka i lepiéj mi będzie.