Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

267
JASEŁKA.

bardzo. Pani domu i Lola gościnne były, ale jakby pomieszane i smutne. Dziewczęciu stał w oczach ów blondyn z takiém wejrzeniem poczciwém i słodkiém, który znikł nagle, i rumieniła się przed sobą myśląc o nim. Hrabina sama wolała zawsze ciszę, modlitwę i pokoik z oknem na ogród i bzy swoje; tłum jéj wcale nie bawił, wzdychała do samotności, do któréj nawykła.
Nadedniem już goście się rozjechali, a Maks pomógłszy półkownikowéj wsiąść do karety, którą obejrzał okiem przyszłego już właściciela, pożegnawszy gospodarza, rozmarzony nadziejami, poleciał spocząć do Robowa.
Wszyscy spali i cisza panowała w małym dworku; wieśniacy tylko ze dniem do pracy wstawać poczynali i gdzie niegdzie żurawie studzień piszczały, lub krówka wypuszczona na podwórko porykiwała ku stadu, z którém wyjść miała na rosę.
Po nad ziemią lekki opar się unosił, i zemgły téj wpół przezroczystéj, krajobraz wychodził cudnemi sinawemi barwami przedwschodu odziany. Na Maksie drzemiącym po winie, po koncercie, po rozmowie z półkownikową, owacyach i nagłém zbogaceniu, natura nie czyniła wrażenia. Brał się tylko co chwila za kieszenie i przemyślał, co ma wieczorem mówić uroczéj wdówce, aby ją podbić zupełnie.
Zsiadł przed gankiem napół pijany i wtaczał się we drzwi, gdy na ławce postrzegł Ottona, który nie mogąc zasnąć, sam jeden siedział z głową o kolumnę opartą.
— A to co jest? zapytał.
— Siedzę i odpoczywam, rzekł Otto. Ale idź ci-