Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

241
JASEŁKA.

miało być nago i brzydko, jak zawsze po balu, jak zawsze po ziemskiéj radości i szale.
Sam koncert miał się odbyć na dole, w ogromnéj sali środkowéj, któréj drzwi na ogród wychodziły, połączonéj z dwiema bocznemi przez ogromne umyślnie poroztwierane podwoje, aby i szary koniec słuchaczów miał się gdzie z boku pomieścić.
Od strony ganku ogrodowego była uczyniona estrada, na któréj stał fortepian, pulpit i rzęsisto płonące świeczniki. Dokoła krzesła, fotele, stoliki, ławki, kanapy opasywały przybytek rodzajem obozu z różnorodnych złożonego żywiołów, a zapełniały się już powoli gronem niewiast i mężczyzn. Sam hrabia, jako gospodarz, niedaleko drzwi wybrał sobie stanowisko, aby tu gości przyjmować. Włożył na ten dzień biały krawat i dawno niegdyś otrzymany order Jerozolimski w miniaturze, tajemniczo zatopiony w fałdach fraka. Hrabina skromnie, czarno ubrana, siedziała znużona jakoś bliżéj estrady, a Lola chodziła uśmiechając się wesoło temu niezwykłemu dla siebie widowisku, którego szał powoli ją ogarniał.
Jedna z najpierwéj przybyłych była półkownikowa Amelia, która sobą cały salon za perfumowała, zajęła suknią pół kanapy i zwróciła powszechną uwagę Malczaka i trzech już u drzwi wyprostowanych lokajów. Serce jéj biło mocno: miała raz przecię ujrzeć, usłyszeć wielkiego artystę — boć Maks, któremu hrabia dawał swój pałac, opiekę, był niezawodnie olbrzymim artystą.
U drzwi bardzo zręcznie postawiono starego zaufanego kamerdynera z biletami, który je uprzejmie wchodzącym podawał razem ze srebrną tacką, na któ-