Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.1.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

231
JASEŁKA.

— Wpan nie widzisz, że ja to w istocie czynię dla Janka: on zdziczeje zupełnie, jego potrzeba gwałtem pchać między ludzi, bo pójdzie do niedźwiedzi.
— Nie sądzę, żeby się to na co zdało, odpowiedział Otto. Szanować należy jego charakter, trochę dziki, ale szlachetny.
Na tém stanęło, ale wieczorem późnym, gdy spać poszli, Maks tak stękał, użalał się, tak wmawiał, prosił i dowodził obowiązków przyjaźni, że nazajutrz Janko pochmurny, gniewny prawie, ze ściętemi usty, siadł powtarzać akompaniamenta. Fermer zamiast ocenić tę ofiarę, śmiał się po cichu, wskazując go palcem, a wreszcie nie mogąc wytrzymać, rzekł głośno:
— A co? mówiłem ci przecię, że grać będziesz?
Dosłyszał tej przechwałki Janko, i zerwał się cały wrzący od fortepianu.
— Tak, będę grał dla ciebie, odezwał się powoli usiłując się uspokoić; ale to ostatni akt mojego zaprzedania i niewoli. Potem żegnam cię i żegnam was. Mam tego dosyć, nie chcę się więcéj narażać na frak i białe rękawiczki, które dla mnie są liberyą fałszu i chomątem zaprzedania. Dość tego! i bywajcie zdrowi!
Maks począł się śmiać, bo teraz już ciągle był w jak najlepszym humorze.
— Śmiéj się, jeśli masz ochotę, powtórzył Janko; ale że zrobię jak mówię, możesz być pewien.
Tym razem oczy jego pałające, usta zbladłe, czoło chmurne, dowodziły, że nie żartował.
— Wpanu już nie będę potrzebny, rzekł do Maksa. Będziesz miał pożądany grosz na drogę, i znajdziesz sobie lepszego niż ja akompaniatora; a mnie swoboda miła, ja sobie znowu w świat!