Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych, że i we śnie dokuczało mu życie; kołatała do niego rzeczywistość.
— Nie, nie — zawołała hrabina przyciskając ręce do piersi, nie — on się nie odmienił, on cierpi dla mnie, on mnie kocha. To tajemnica może, to pewnie kłamstwo. Tak! to kłamstwo — dodała rada swej myśli — on mnie niem chciał odepchnąć, bo się domyślał mnie.
Na kolanach Ostapa leżał papier: był to list do Alfreda który on odczytywał mając go wysłać dnia tego. Nie wiedząc co czyni, nie zastanawiając się nad niestosownością swego kroku, hrabina porwała go z pod rąk śpiącego, i zapłomieniona uciekła w głąb ulicy, on się nie przebudził.
Zaledwie kilka kroków odszedłszy, Michalina stanęła czytać; serce jej biło, w oczach przebiegały iskry, chwytała litery i słowa, a myśli długo pochwycić nie mogła. List poczynał się od zimnego wykładu stanu interesów, od pociech, od doniesień i trochy wyrzutów na dziwne zaniedbanie, w jakiem wszystko zostawił Alfred; potem pisał Ostap:
„Czynię co mogę, com powinien; ty jeden znasz tylko może, jaki ciężar wziąłem na barki; niewidomy dla wszystkich, mnie on ugniata tak, że nie wiem czy żyję, czy wytrwam. Nie myl się kochany Alfredzie, ciężarem tym nie są poruczone mi sprawy, i majątek; inny on wcale, a położenie moje łatwo ci go wytłumaczy. W ostatniej naszej rozmowie, przekonałem się żeś to przeczuwał, żeś się tego domyślał. Na cóż mam taić przed tobą? ja ją czciłem i kochałem, jak nikt nikogo podobno nie kochał na ziemi; czystemu jej wspomnieniu poświęciłem życie, wyrzekając się świata, aby żyć marzeniem tylko. Tyś nielitościwie rozdarł moje niezgojone rany — i krew płynie.
Biada ci Alfredzie! tyś nie był jej godnym, boś jej szczęśliwą uczynić nie potrafił; widzę łzy jej, widzę smutek i czuję, że ta dusza pragnie więcej niżeli jej dać możesz. Twoja wina. Tyś jej nie otoczył takiem, na jakie zasługiwała staraniem, miłością, czuwaniem,