prawie samolubnie, a dziewczę ani się dorozumiewało, że miało być tylko kółkiem nieznaczącem, potrzebnem do obrotu osnutych przyszłości planów.
Wstydząc się i płoniąc Jaryna podniosła oczy na niego: spodziewała się w nim znaleźć więcej wyrazu i inne uczucie, a chłodne tylko zamyślenie powiało ku niej z wejrzenia Ostapa. Wstyd powtórnie ją ogarnął, ukryła czarne swe oczy, z których łza gorzka wytrysła. Przed chwilą szczęśliwa, zażądała umrzeć gwałtownie, porwała się, Ostap ją lekko za rękę powstrzymał.
— Jaryno — rzekł tym głosem, któremu była posłuszną jak dziecię słowom ulubionej matki — widzę, że tobie może, choć trochę za mną żal będzie?
— Trochę! — szepnęła dziewczyna z oburzeniem — mówisz trochę! na co żartować? po co kłamać? Jabym, jabym — umrzeć chciała, gdyby się to godziło — tak mi żyć będzie ciężko bez ciebie.
— Świat wielki — ludzi wiele, tak ci się dziś zdaje a jutro zapomnisz — rzekł nie bez wzruszenia Bondarczuk.
— Kobieta nie zapomina.
— Póki kocha — smutnie mówił Ostap — ale Jaryna słów jego niedosłyszała, tak była cała ogarniona dziwnem położeniem swojem i zbliżeniem do niego.
— Więc trochę potęsknisz za mną? spytał znowu. —
Dziewczę milczało.
— Ale za miesiąc, za dwa, za cztery, z jesienią przyjdą swaty ze wsi sąsiedniej, od Wójta, od Tymona, od Starosty, z bogatej chaty, od ładnego parobka i Jaryna pójdzie za mąż.
— Nie! — krótko ale stanowczo odezwała się podnosząc oczy — nie.
— A jak rodzice każą?
— Nie każą, a gdyby kazali, to im do nóg upadnę i wyproszę się.
— A jak pan każe.
— Ucieknę a za mąż nie pójdę.
— Dla czego?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/34
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.