Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

matki skoczyć musiała do pracy; pełzając jeszcze już służyć się uczyła. Promyk myśli, jeśli zaświtał w jej główce to go tam Bóg chyba zesłał przez Anioła-Stróża, bo nikt z ludzi nie pomyślał, że nie dość jej pokarmu, odzieży i snu, że potrzeba myśli, światła, uczucia, coby wewnątrz jak w lampie zapłonęły...
A dusza wyrywa się ku temu światłu którego pragnie, jak drzewa tego parowu podnoszą gałęzie i spieszą rosnąc by się wydobyć ku słońcu. Jak ona słucha, jak chwyta, jak pamięta każde słowo! jak w niej ziarenko drobne rozrasta się i rozkwita! Ileż to razy zdumiałem się gdy po dniach kilku powtarzała mi moje własne wyrazy przez nią przerobione, silniejsze zdaje się i ognistsze! Lecz jakiż ją los czeka? Szumne wesele, mąż obojętny, dzieci piskliwe, niedostatek, praca nad siły, wczesna starość, smętna, zimna, swarliwa...
Domawiał w głębi piersi tych wyrazów, gdy Jaryna szybko z krzaków wybiegła i zastanowiła się przed nim ze skopkiem w ręku.
— Nie ma i nie było Lepichy — zawołała wesoło patrzając mu w oczy — nawet stary Iwan mi się przyznał, bo to taki poczciwy człowiek, że Lepicha tu ani razu nie była. Dajcie pokój i nie zamawiajcie jej. Co to wam szkodzi, że ja sobie codzień przybiegnę i parę tych krów udoję. Mnie to miło.
— Ale taki kawał drogi iść codzień.
— Co to wam do tego? Toć za to posłucham was, a ja tak lubię słuchać gdy mówicie.
I zasłoniła się i spuściła oczy.
— A ludzie! — rzekł Ostap.
— No! jeśli wola niechaj sobie plotą, mnie to wszystko jedno.
— I za mąż nie pójdziesz!
— Dajcie mi pokój! Sto razy poszłabym gdybym chciała, bo starego Kuźmę ludzie znają, że zapomogi nie potrzebuje, a ja u niego jedynaczka. — Ale ja nie chcę.
— Dla czego?
— O! to — chcecie wiedzieć? no to powiem! bo