Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   50   —

delikatnéj Ewie, co mu z jego boku była wyjęta, nie dał rady... to darmo!
Śmiał się pan Paweł. Ku końcowi obiadu przyszedł gumienny przypomnieć pszenicę, że ją siać trzeba było.
— A! to bieda! wiekuiście zapomniałem — krzyknął Mondygierd — jutro jechać muszę szukać jéj niewiedzieć gdzie. Mówią, że u Lubeckich jest sandomierka. A ja tam ani panów, ani oficyalistów nie znam.
Niewiedzieć zkąd wyrwało się Kasprowi żartobliwie.
— Jak byśmy, proszę jaśnie pana, pojechali do Siedmiorek, do tego Wydry, cośmy mu chłopca wychowali, dałby nam nietylko pszenicy, ale czego żywnie pan zażąda.
Paweł aż się zdumiał tak trafnemu pomysłowi.
— Pierwszyś raz w życiu rozumnie powiedział — odezwał się — jak Bóg miły, nie głupia rada!
Od niepamiętnych czasów raz to pierwszy się trafiło, że Mondygierd nie kłócąc się i nie opierając, odrazu komuś prawdę przyznał.
Nie było czasu do stracenia, bo ziemia pod pszenicę stała gotowa, trzeba było jechać po nią natychmiast. Szczęściem można się było dostać do Siedmiorek czółnem trochę drogi nałożywszy, a ten sposób podróżowania nierównie wygodniejszy to miał za sobą, że obijanik z poklatem mógł choćby i pięć korcy pszenicy w sobie pomieścić, gdy pan Paweł ledwie trzy ich mógł wysiać.