Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   38   —

wicz — dla mnie pół kopy będzie dosyć, bom dziś nie bardzo zdrów. Co słychać?
— A nic — rzekł Paweł.
— Czegoś kwaśny jesteś! hm! Cóż ci to? Zagniewałeś się na coś w gospodarstwie?
— Jako żywo!
Mondygierdowi pilno było się wyspowiadać, tylko wstydził się wydać z głupim sentymentem.
— Trafiłeś do mnie na śmieszną sprawę, ale nie ma o czém gadać.
— A no, mów, cóż będziemy robili? Każ wódki dać — i zrzuć z serca co masz, lżej ci będzie.
Kasper znający już porządek domowy, nie czekając rozkazu, przyniósł śniadanie, które o téj godzinie zawsze było w pogotowiu; flaszkę starki, ratafię, chleb, sér, masło i słodkie zakąski, wśród których tłuczeńce królowały.
Rejent się przysunął zaraz; napili się wódki i Mondygierd oględnie począł opowiadać historyę dziecka.
— A toż ja ją słyszałem — przerwał Sawicz — umiem ją na pamięć. Cóż tedy?
Niezręcznie dosyć pan Paweł dokończył dzisiejszém przybyciem ojca, zdradzając niewielką ochotę oddania chłopca.
Rejent na niego spojrzał.
— Coś ty oszalał, czy co? — rzekł — a to Panu Bogu podziękuj i oddaj mu to utrapienie! tobie to do czego?