Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   28   —

chodząc, płacząc, a że nie miała prawie z czego żyć, tośmy ją na folwarku karmili.
Litość brała nad nieszczęśliwą.
Pan Paweł słuchał, ustami kręcąc.
— No, ale do rzeczy! — przerwał — cóż mnie tam po téj Marcysi!
— Ona była wszystkiego mojego nieszczęścia przyczyną — westchnął Wydra — ona! myśmy ją przytulili przez miłosierdzie.
Wydra rozpłakał się. Łzy ocierał i czas jakiś mówić nie mógł.
— Do rzeczy — mruknął Mondygierd. — Zatém co?
— Nie wiadomo z czego i jak dziecko jéj umarło — mówił przybyły. — Ledwieśmy je pochowali, gdy na drugi dzień zwaryowała. Całą noc siedziała na mogiłkach, śpiewając niby do snu dziecięciu, aż się ludziom serce krajało. Śmiała się, skakała, huśtała, jakby zabawiała jeszcze swojego chłopca, nie pamiętając, że go pogrzebała. Trzeba ją było wziąć gwałtem od grobu i to nie łatwo przyszło.
Ja i żona robiliśmy co mogli, aby ją do zmysłów przyprowadzić. Zdawało mi się czasami, jak się rozpłacze, że oprzytomnieje. Gdzie tam, nagle skoczy i śpiewać zaczyna i prawi od rzeczy. Już nie wiedziała, że mąż nie żył, wiec gada niby do niego, weźmie lada co i nosi jak dziecko, kołysze a śpiewa... U nas właśnie syneczek mały był w kolebce. Kilka razy nieprzytomna dorwała się do na-