Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozmowa przerwała się na chwilę.
— Prawda — odezwała się piękna pani z westchnieniem po małym przestanku — że się wam dziwnie w tym przesadnym stroju elegantki paryskiej wydawać muszę? Ale ten strój... a! to moje przebranie... to maska, którą włożyłam na wypróbowanie ludzi... Prawda, że ze stroju, postaci, chodu, miny, możnaby mnie wziąć za nie wiedzieć kogo... za loretę paryską... za zgubioną istotę... za... Jest to mój oryginalny przeze mnie wynaleziony sposób szukania serca...
Boję się drugi raz oszukać, już ten, co mnie taką pokocha, co mimo pozorów, nie wiedząc, kto jestem, oceni mnie i przywiąże się, kto nie zważając na to, żem taka straszna, oszaleje dla mnie, ten mnie chyba całą duszą kochać będzie i całkiem bezinteresownie... głęboko, prawdziwie.
Na te słowa Starża się rozśmiał serdecznie.
— Nie gniewaj się pani... śmieję się, bo mi trudno objaśnić ci... że... że serce i miłość równie gwałtownie przywiązują człowieka, jak szał i namiętność. A gdybyś pani, zamiast obudzić pierwsze, wywołała tylko drugie?...
Ewelina zarumieniła się, ale główką potrząsając, odrzekła.
— Zawszebym umiała rozpoznać miłość od namiętności... instynkt kobietę ostrzega... pochlebia nam namiętność, ale jedna tylko serce... Przytem... jeśli przyjdzie do nowego wyboru... o! bądź spokojny! będę nadzwyczaj ostrożną... dwa razy omylić się nie mogę... umarłabym...