Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zamkniętym klasztorze... po jednostajnych latach nauki i rekracyi w sznurowanych alejach obmurowanego ogrodu... Adelka pragnęła się bawić i wyobrażała sobie dalszy ciąg życia jako wieniec, spleciony z balów, śmiechów, sukienek świeżych, cukierków, błyskotek...
Miło było patrzeć na nią — ale niepodobna uczuć ku niej więcej nad serdeczną litość i strach o jej przyszłość... pełną rozczarowań niechybnych.
Panna Zuzanna z wielką uprzejmością robiła honory domu, ale nie przyszło jej to łatwo. Śliczny ów motyl paryski mówił tylko po francuzku; ona tym językiem mało... Panna Albert niewiele rozumiała polskiego, reszta towarzystwa zarywała ciągle z niemiecka, panna Morozówna zaś z tym językiem była i w kłótni jakoś, i wyuczyć się go nigdy nie mogła.
Słowem, jak w wieży Babel, ozwały się na raz najrozmaitsze mowy i najpocieszniejsza z nich stworzyła się mieszanina...
Nie w jednym to salonie, nawet nie miejskim, za dni dzisiejszych coś podobnego natrafić można. Hybrydy nasze skłonne są do posługiwania się obcą mową, a tysiące przyczyn składa się na to wynarodowienie... najniebezpieczniejsze ze wszystkich...
Język ta szata myśli, to ciało jej raczej — gdy się zmienia, wiedzie za sobą metamorfozę ducha człowieczego... Nieznacznie, pod wpływem języka niedojrzanym, mikroskopowym ugina się, łamie idea, ściera charakter, niszczy indywidualność narodu. Język oddziaływa, przeistacza i jak niewidzialne