Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kupiec odprowadził ją grzecznie, aż za próg domu, a gdy dnia tego zasiedli do stołu — odezwał się do panny Zuzanny:
— A widziałażeś też asińdzka piękną sąsiadkę naszą?...
— A waćpan?
— Hm! jam nietylko ją widział, ale z nią dosyć długo rozmawiałem.
Gucio tak był zajęty talerzem swym w tej chwili, że nie zdawał się nawet słuchać o czem mówiono.
— Otóż przecie i ja ją przez okno widziałam — odezwała się panna Zuzanna — gdy wychodziła z kościoła... Ale — że śliczna to śliczna... Wiele mamy pięknych osób w Poznaniu i między naszemi paniami, i z arystokracyi, ale co ta — to ludziom głowy pozawraca... bo w istocie piękniejszej sobie wystawić trudno... Widziałeś ty ją Guciu?
Augustyn podniósł głowę i spytał:
— Co?
— Nie słyszałeś o czem mówiliśmy?
— Przepraszam... nie uważałem.
Ale czerwony był tak, że ciotka się przestraszyła.
— Mój Boże, czy ci krew uderzyła do głowy?
— Mnie — ale nie... O czemże była mowa?
— O pięknej naszej sąsiadce... której ty podobno nie widziałeś...
Ojciec, nie zważając na Gucia, dodał:
— No tak, tak... rozmawiałem z nią...