Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak! tak... zapewne...
— Zgadało się o tem, nie mogłem ukryć mojego podziwienia... — dodał Hamowski.
Mimo przykrego wrażenia jakie to na nim uczyniło, a które rad był pokryć, prezes pozostał jeszcze na rozmowie z Hamowskim nieco długo i dowiedział się szczegółowej biografii starego poczciwego ojca Darnochy.
Udając wesołego chociaż go to zburzyło, wprost z przechadzki po której Hamowski ręce sobie zacierał z radości przez jakie pół godziny, ciesząc się ze swej roli wykonawcy sprawiedliwości, — Burski pobiegł raczej niż poszedł do hrabiny Kaiserfeld. Był zgryziony, przejęty, gniewny, a że hrabina pierwsza mu zaprezentowała tego, którego po cichu już nazywał awanturnikiem, biegł u niej szukać ratunku. Nikt nad niego boleśniej uczuć nie mógł tego rodzaju nieszczęścia, przywiązywał bowiem nadzwyczajną uwagę do nieposzlakowanego szlachectwa tych z którymi przestawał.
Wpadłszy do salonu hrabiny, znalazł właśnie Darnochę siedzącego na nizkim stołeczku u nóg jej i z pół godziny dusił się czekając na osobną audyencyę nie mogąc pozbyć winowajcy... Mimo woli stan duszy malował się na jego twarzy, a pan Wincenty widząc go jakoś kwaśnym dla siebie, dosiadywał, instynktowo czując, że mu coś grozi... Naostatek hrabina zrozumiawszy też, że Burski ma jej coś do powiedzenia we cztery oczy, zręcznie dała znak młodemu człowiekowi ażeby się oddalił.